Zgodnie z moimi obawami, wszystko szybko zaczyna być po staremu. W Polsce pojawiają się coraz głośniejsze podejrzenia o zamach, w Rosji komuniści powracają do negowania Katynia.
O komunistach nie chcę nawet mówić. Mam nadzieję, że zejdą w końcu ze sceny politycznej, gdyż obecne pokolenie, tęskniące za Związkiem (przez te niepełne dwadzieścia lat ludzie już zdolali zapomnieć o wszystkich systemowych bolączkach i przypisać rozpad ZSRR małej grupce osób), nie będzie jednak zdolne powrócić do radzieckiego trybu życia. Staliśmy się bardziej indiwidualistyczni i przedsiębiorczy, niż przewidują standardy na "ludzi radzieckich" i bez nowej "czystki" zapędzić nas do "sowka" się raczej nie uda.
Polskie media z kolei same kopią sobie dołek. To, że podejrzenia o zamach istnieją, wcale nie znaczy, że należy ten temat powielać. Wysłać swoich dziennikarzy do Moskwy - jak najbardziej, informować o toku śledztwa - jak najbardziej. Ale rzucanie w tłum haseł "zamach" jest nieodpowiedzialne. Większość z tego tłumu, jak dobitnie pokazuje reakcja na "strzały", nie jest przygotowana do merytorycznej dyskusji na temat katastrofy. Natomiast podejrzenie o zamach miał chyba każdy (w tym ja). Pewien typ ludzi tylko czeka na to, by zobaczyć to słowo w druku - czytelnicy "Faktu" i podobnych rzeczy (niebagatelny procent polskiego społeczeństwa) myślą oczyma.
Co z tego może wyjść? Nic dobrego... a przynajmniej nic pozytywnego dla merytorycznego śledztwa, które i tak na pewno uwzględnia o wiele więcej wersji, niż wydaje się to szaremu obywatelowi...